Ostatnio się zafirankowałam. I to tak na maksa. Szyję te firanki i szyję i końca nie widać (okien w nowym domu dużo). A że sobie wymyśliłam obszyć je lamówką to się z tą lamówką teraz będę bawić przez najbliższe 2 albo i 3 dni. I postanowiłam napisać post pochwalny na cześć lamownika, który niesamowicie ułatwia mi pracę. Bez niego musiałabym wszystko spinać szpilkami i przeszywać dwa razy. Przy 36 metrach materiału to jednak sporo czasu i pracy. Jeśli się ktoś nad zakupem zastanawia a ma w planach przyszywanie większej ilości lamówki to niech się nie zastanawia tylko kupuje.
W jedną szczelinę wkładam lamówkę, w drugą materiał i jadę. Ktoś, kto to wymyślił wart jest ozłocenia. Spowalnia mnie tylko pilnowanie, żeby woal się z lamownika nie wysunął, bo śliski jest. No i lamowkę rozwijam po kawałku, żeby się nie splątała.
Dziecko tylko nieszczęśliwe, bo mu mały stoliczek okupuję. Ale tak wygodniej szyć, bo bliżej podłogi, na której reszta materii spoczywa. Ze stołu ześlizgiwało się za bardzo - za wysoki. I nawet stolik powiększający pole pracy tym razem nie pomógł.
Przesyłam wszystkim pozdrowienia i wracam do szycia. Mam nadzieję, że kręgosłup wybaczy mi to szycie w pozycji co najmniej dziwnej ;)
Gdybym miała w planach taką ilość firanek do uszycia,to na pewno Twój post zachęciłby mnie do zakupu,życzę wytrwałości w szyciu
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam , że takie mądre urządzenie istnieje:)
OdpowiedzUsuń