czwartek, 31 lipca 2014

259. Był sobie bal....

Bal był nie tak dawno, bo we wtorek, ale festiwal trwa nadal, więc kto ma ochotę popatrzeć na dawne tańce w bajecznych strojach to zapraszam do Krakowa.
A że bal był w strojach historycznych, to trzeba było coś uszyć. Postanowiłam sprawić sobie pełną bieliznę dziewiętnastowieczną, stąd poprzedni post. Bieliznę na bal uszyłam, ale na robienie zdjęć i pisanie na blogu czasu już brakło. Ale powoli, będę wrzucać poszczególne elementy garderoby.
Zajęłam się szyciem bielizny i na szycie sukni czasu mi brakło. Odpuściłam więc przyszywanie falban i uszyłam tylko minimum. Oczywiście falbany podoszywam, bo mam zamiar jeszcze tę suknię założyć.

Efekt końcowy wyszedł tak (zdjęcia nie są mojego autorstwa - ściągnęłam je z netu - tutaj wielki ukłon w stronę festiwalowych fotografów)


Oczywiście na balu nie mogło zabraknąć składu Krynoliny :)

Nasze zbiorowe zdjęcie autorstwa Karoliny - krynolinowego fotografa i nieco podrasowane przez Porcelanę :)

Bawiłam się wyśmienicie, sukni nie przydeptałam, poznałam kolejne interesujące osoby (chyba powinnam napisać, że zawarłam nowe znajomości - to brzmi bardziej dziewiętnastowiecznie :) i jeszcze dzisiaj pobiegłabym na kolejny bal.

poniedziałek, 28 lipca 2014

258. O tym się nie mówi - to się nosi (część 1)

W najbliższym czasie szykuje się kilka ciekawych imprez historycznych. A że od jakiegoś czasu "chodziła" za mną nowa suknia, to postanowiłam upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu.
Od dawna miałam w planach uszycie historycznej bielizny, tyle, że cały czas odwlekałam to w czasie. No to już dłużej nie odwlekam, bo okazja jest pierwszorzędna. Wraz z koleżankami z Krynoliny dostałyśmy propozycję zorganizowania pokazu na Złotym Popołudniu, czyli XIX-wiecznym pikniku, na który wszystkich serdecznie zapraszam.
A że suknie nieco nam już spowszedniały, wymyśliłyśmy pokaz bielizny, jaka była w użytkowaniu w poszczególnych dekadach XIX wieku.
No to do szycia bielizny czas ruszać. Dzisiaj zaprezentuję podstawowy element ówczesnej garderoby, czyli koszulę. Powiedzenie "bliższa koszula ciału" znane jest chyba wszystkim :)
Na szczęście moja chomicza natura jest niezawodna i wygrzebałam w zapasach spory kawałek batystu i bawełnianej koronki.
Pod koniec XIX wieku maszyny do szycia były już znane, więc miałam pracę ułatwioną. To, że miały wówczas tylko jeden ścieg problemem wielkim nie było, gdyż są szwy chowające brzegi. I taki szew zastosowałam, aby nie obrzucać ściegów zygzakiem (że o overlocku nawet nie wspomnę).

Koszulka prezentuje się więc tak.



c.d.n.

sobota, 19 lipca 2014

257. Wielkie szycie

Zaszalałam ostatnio w sklepie z tkaninami i gdyby mi się nie skończyła gotówka (w sklepie nie przyjmowali płatności kartą) kupiłabym jeszcze więcej tkanin.

Szykuje się wielkie szycie :)


piątek, 11 lipca 2014

256. Dom Uphagena

Będąc w Gdańsku wybraliśmy się do Gdańska w odwiedziny do pana Uphagena. Wnętrza nas oczarowały przenosząc w XVIII wiek do kamienicy mieszczańskiej.

 Zaraz przy wejściu umieszczono makietę całej kamienicy
 a wspaniałe schody zapraszają do wejścia do środka










i piece

Zauważyliście, że w piecach nie ma drzwiczek? Opał kładło się od tyłu i służyły temu specjalne drzwi w ścianie od strony korytarza.
A w malutkim ogródku jakże urocza studnia
A gdyby wycieczka zgłodniała - kuchnia czynna całą dobę ;)


255. Łupy z Gdańska

W ramach naszego nadmorskiego pobytu wybraliśmy się na zwiedzanie Gdańska. Relacja z muzeów pojawi się na drugim blogu, tu natomiast chciałam napisać o tym co kupiłam, ale po namyśle postanowiłam napisać również o sklepie, w którym zrobiłam zakupy, bo prowadząca go pani zasługuje na odrobinę reklamy.
O sklepie dowiedziałam się od Joasi, która również w tym samym czasie przebywa nad morzem i znalazła go kilka dni wcześniej. Sklepu długo szukałam, ale w końcu znalazłam, chociaż w okolicznych sklepikach mówiono mi, że taki sklep nie istnieje. No cóż - pytałam u konkurencji.
Sklepu szukałam w konkretnym celu. Joasia kupiła w nim wzory haftów kaszubskich, a że jestem kolekcjonerką wzorów wszelakich, też chciałam je sobie kupić.
I oczywiście kupiłam


Co prawda miałam możliwość ich kupna przy poprzednim pobycie na lokalnym festynie, ale wzory były zafoliowane i nie było możliwości zajrzenia do środka przed zakupem, co przy dość wysokiej cenie ostatecznie zniechęciło mnie do zakupu.
Tym razem wszystkie teczki (teczek było znacznie więcej, ale coś trzeba kupić w przyszłym roku ;) ) były otwarte. Mogłam oglądać do woli i nikt mnie nie poganiał. Po dość długim oglądaniu wybrałam dwie teczki i podeszłam z nimi do kasy. Zdziwiłam się, gdy pani powiedziała, że te nie są do sprzedaży, po czym przyniosła z zaplecza teczki zafoliowane. To była bardzo miła niespodzianka.
Zresztą nie tylko to było miłe. Pani była bardzo sympatyczna, ale ujęła mnie czym innym - kiedy weszłam do sklepu nie było w nim klientów - były zaś dwie panie (właścicielka z córką?) siedzące na kanapie i haftujące. Poczułam się jak w domu :)
I gdyby nie mąż z dziećmi, którzy postanowili zaczekać na mnie na zewnątrz, pewnie bym się przysiadła na pogaduchy i wyjęła swoją robótkę z torebki (tak, tak, pomimo tego, że zabrakło mi włóczki na sweterek i tak miałam coś w torebce - nałóg to nałóg - nie da się z niego wyleczyć).
Panie oprócz wzorów haftów ludowych sprzedawały przepiękne obrusy, serwety i inne rzeczy ozdobione haftem kaszubskim. I wszystko wykonane ręcznie (od razu mi się skojarzył haft maszynowy sprzedawany w Zakopanem i wciskany turystom jako haft ręczny). Muszę sobie dobrze rozplanować przyszłoroczną wizytę, żeby wysłać gdzieś moich panów i samej zaszyć się w owym uroczym sklepiku.
A ponieważ dość długo szukałam owego sklepu w necie (nie zapamiętałam adresu) to niech zwieńczeniem mych poszukiwań będzie znaleziona wreszcie ich strona internetowa (też mi się przyda przed przyszłorocznym wyjazdem)
Galeria Sztuki Kaszubskiej
Paniom nie przyznałam się, że prowadzę blog, ale gdyby jakimś cudem tu zajrzały to serdecznie pozdrawiam od "pani z Krakowa" :)

Ale oprócz wzorów haftów jeszcze jedną rzecz przywiozłam z Gdańska

Kolejny naparstek do kolekcji :)



wtorek, 8 lipca 2014

254. Urlopowo

Wreszcie doczekałam się urlopu. Piękne okoliczności przyrody sprzyjają robótkowaniu. Dobrze, że w biegu pakowania wrzuciłam do torby 2 motki włóczki. Dobrze, że wrzuciłam, ale źle, że tylko dwa. Do tej pory na wakacjach miałam tyle zajęć, że na robótki i tak nie było czasu, ale tym razem moje młodsze dziecko stwierdziło, że zabawa z innymi dziećmi jest fajniejsza od zabawy z mamą. No i niespodziewanie zostałam obdarowana czasem na dzierganie. A na plaży dzierga się fajnie, chociaż chyba za dziwoląga robię, bo zauważyłam jak jedna pani zrobiła mi z ukrycia zdjęcie.

Włóczki wystarczyło na kawałek bluzeczki. Resztę skończę w domu (jeśli znajdę chwilę czasu na dzierganie).

Z nadmiaru wolnego czasu odwiedziłam chyba wszystkie stragany z mydłem i powidłem, czyli chińskim badziewiem. I coś kupiłam.

Ciekawa jestem co widzicie na tym zdjęciu? Normalny człowiek chyba widzi obrazki. Ja niestety nie. Ja widzę jedynie ramki, które mogę wykorzystać do oprawienia swoich haftów. Mąż się na mnie bardzo dziwnie popatrzył jak zobaczył z czym wróciłam do pokoju. On też zobaczył jedynie obrazki. A obrazki były tanie, więc nie można było przegapić takiej okazji. Inna sprawa, że dość długo musiałam szukać dobrze zrobionych ramek. Większość miała krzywo zamontowane wieszaczki. Tak więc kupiłam te z dobrymi wieszaczkami nie zwracając uwagi na zawartość owych ramek.

Jak to w nadmorskich miejscowościach, jest też dużo straganów z tanimi książkami. Upolowałam coś robótkowego :)

Do domu jeszcze nie wracam a włóczka mi się skończyła. Jak ja wytrzymam z nadmiarem wolnego czasu? Pasmanterii tu nie ma. W okolicznych miejscowościach również, więc nic sobie nie kupię. Mąż zaproponował, że mnie do Gdańska zawiezie, żebym sobie coś kupiła. Zważywszy na odległość i koszty benzyny to by była chyba najdroższa włóczka jaką kiedykolwiek kupiłam ;)
A ja mam nauczkę. Włóczek i im podobnych należy zawsze zapakować więcej niż się potrzebuje.