czwartek, 20 marca 2014

244. Madame Resztka

Lubicie sklepy z tkaninami? Ja lubię. A jeszcze bardziej lubię w tych sklepach koszyki z przecenionymi resztkami. Często tam zaglądałam gdy chłopcy byli bardzo mali. Zawsze znalazłam jakiś tani kawałek, który wystarczył na dziecięce ubranko. Chłopcy już podrośli a mnie sentyment do tych koszy pozostał.
Sklepów z tkaninami nie omijam również gdy jestem na wyjeździe. W lipcu podczas wakacji pobuszowałam trochę w sklepie z tkaninami w Wejherowie. Kupiłam kilka fajnych tkanin i oczywiście zajrzałam do kosza z resztkami. Wygrzebałam z niego kawałek tkaniny i zadowolona wyszłam ze sklepu z zakupami. Dopiero po powrocie do domu zaczęłam się zastanawiać po co ja właściwie w tych resztkach grzebałam, skoro dzieci już podrosły. Chyba z przyzwyczajenia. No ale kawałek tkaniny ze mną z wakacji wrócił.
Wczoraj miałam wolne. Od dłuższego czasu planowałam na wczorajszy dzień prace w ogródku. No i oczywiście musiało się rozpadać. Cóż więc robić gdy pada deszcz? Porządki w szmatach.
No i wpadła mi w ręce owa resztka. Resztka, czyli 60 cm mięsistej tkaniny pasującej na bluzkę. Na bluzkę na ramiączkach wystarczy, ale ja takich bluzek nie lubię - musi mieć rękawki. Zwykłe wszywane rękawy nie wyjdą - braknie materiału - muszą więc być kimonowe. Zapinana? Guziki są wygodne, ale nie starczy materiału na obłożenie zapięcia. Musiała więc być jak najprostsza, bo te 60 cm jednak ograniczało bardzo. Wycięłam więc dziurę na głowę, podcięłam nieco boki, żeby wyszedł mini rękaw kimonkowy i uszyłam bluzkę. Tyle, że brakło mi tkaniny na obłożenie pod szyją. Ale przypomniało mi się, że po obszywaniu firanki została mi jakaś resztka białej lamówki. Ufff, starczyło - na styk. Żeby bluzka nie była nudna, obszyłam ją resztką tasiemki, którą kupiłam bardzo dawno temu przy okazji likwidacji pewnej pasmanterii (owa resztka wtedy właścicielce została).
I tak wykorzystując posiadane w domu resztki powstała bluzeczka pod żakiet, która dostała miano Madame Resztka.



A jak znowu kiedyś kupię jakąś resztkę to proszę mnie walnąć ;)

sobota, 15 marca 2014

243. Czas zaklęty w koronkę

Po tym tytułem odbył się wczoraj wernisaż wystawy koronek klockowych autorstwa Moniki Dąbrowy - zdolnej artystki, która przeplatając nitkę potrafi stworzyć niesamowite rzeczy.
Ponieważ znam i bardzo cenię Monikę nie mogło mnie zabraknąć na wernisażu. Zebrało się wielu miłośników tej techniki a wiadomo, że wspólne podziwianie jest o wiele lepsze od podziwiania w pojedynkę.
Rozmowom nie było końca - no dobra, koniec był - trzeba było opuścić wreszcie Galerię ;)
Ale znowu zebrałyśmy się w starym składzie, wspominając nasze dawne regularne spotkania. Wydaje się, że było to  niedawno a to już minęło 10 lat. Pamiętam jak Monika uczyła się tej sztuki a teraz jest prawdziwą mistrzynią.
Zachęcam wszystkich do obejrzenia wystawy, która będzie czynna do 9 kwietnia 2014r.
Galeria Rękawka - Mała Sala Domu Kultury Podgórze, Limanowskiego 13, Kraków.
Na zachętę kilka zdjęć:







A na koniec "Stara Gwardia", czyli my - prawie wszystkie. Prawie, bo zdjęcie zostało zrobione jak kilka dziewczyn już wyszło. W środku autorka wystawy.

Dziewczyny tylko mnie nie bijcie za to zdjęcie ;)

środa, 12 marca 2014

242. Uzależnienie? Czy to się leczy?

Od pewnego czasu bardzo intensywnie pracuję. W związku z tym nie robię na drutach, nie szyję, nie szydełkuję i nie zrobiłam ani jednego krzyżyka. I wiecie co? Coś mi się dzieje. Nie mogę się skupić na pracy, wszystko mi się z robótkami kojarzy. Najchętniej rzuciłabym segregatorem w stertę papierów i wzięła do ręki cokolwiek robótkowego i coś zrobiła. Nieważne co - ważne, żeby coś robić. Czy to się już klasyfikuje do leczenia?
Oby do poniedziałku. W poniedziałek będzie już luźniej.

poniedziałek, 10 marca 2014

241. Pozytywny aspekt wyjazdu w delegację.

Lubicie jeździć w delegacje? Ja nie. Kiedyś nawet wydawało mi się to zabawne, ale im jestem starsza tym bardziej takie wyjazdy stają się uciążliwe. Szkoda, że nie przewidziałam tego wiele lat temu, kiedy wybierałam sobie zawód. Ale cóż - idzie wiosna a z nią pora wyjazdów. Trzeba pakować zabawki i jechać. Szkoda tylko, że robótki na tym cierpią, bo dopóki sezon wyjazdowy się nie skończy, nie będę mieć na nie czasu.
Obecnie jeżdżę pod Bielsko. A że droga prowadzi przez Kalwarię Zebrzydowską, postanowiłam w ostatni piątek wyjechać od klienta nieco wcześniej i w drodze powrotnej zahaczyć o Biferno
Pierwszy raz byłam w sklepie stacjonarnym (do tej pory kupowałam tam jedynie przez internet) i bardzo żałowałam, że reszta ekipy czeka na mnie w zaparkowanym niedaleko samochodzie, bo chętnie posiedziałabym tam dłużej. Ale czasu nie było, więc zakupy znowu robiłam w tempie ekspresowym.
A co kupiłam?

Zestaw przyrządów do robienia pomponów, szpilki do blokowania i wełnę na kolejny szal. A potem biegiem do samochodu, żeby ustawić się w korku gigancie w stronę Krakowa.
Do domu dotarłam bardzo zmęczona, kiedy słońce dawno już poszło świecić na drugą stronę naszego globu. Ale zajrzałam jeszcze do skrzynki pocztowej, z której wyjęłam przesyłkę-niespodziankę od koleżanki. Jak otworzyłam to oniemiałam z radości.


Tak, dobrze widzicie. W środku była Burda z października 1957 roku!!! W kilku sukienkach zakochałam się na zabój i czekam kiedy sezon wyjazdowy się skończy, żeby się dorwać do maszyny i je uszyć :)

W drugiej książeczce są przepisy i piękne retro naklejki na słoiki. Oj, poszaleję w przyszłym sezonie przetwórczym. Ale będę mieć piękną spiżarnię :)
Kaziutko - ogromnie Ci dziękuję za prezent. Nawet sobie nie wyobrażasz ile mi sprawiłaś radości :)

niedziela, 2 marca 2014

240. Ultra czy mrok? - czyli perypetie z szyciem empirki

Dłuższy czas temu pomyślałam, że fajnie by było uszyć sobie empirkę. Tylko jakoś okazji brakowało. Ale przy okazji innych zakupów kupiłam sobie gotowy wykrój (no bo po co się męczyć, skoro są gotowce?)

Wykrój sobie leżał i leżał i leżał, bo jakoś znowu tej okazji do uszycia brakowało.
Aż tu latem okazało się, że będzie organizowany bal historyczny i sukienka empirowa będzie idealnie pasować. Zamówiłam więc tkaniny i czekałam na kuriera ciesząc się z balu i obmyślając ubiór w szczegółach.
Kurier przyjechał. Ale jak rozpakowałam paczkę to mina mi zrzedła. Przysłali mi nie ten kolor, który zamówiłam. Akurat tego, który zamówiłam mieli za mało, więc dali inny w podobnym kolorze. Podobnym. Podobny to on może i był, ale na pewno nie do tego, który zamówiłam. W dodatku wybitnie nie mój kolor. Gdyby to był bal haloweenowy to w sukience w tym kolorze bez charakteryzacji za zombie mogłabym robić, no ale okazja była zupełnie inna. A tak swoją drogą to przydarzyło się Wam coś takiego podczas zakupów? Mnie niestety już 2 razy. Textilmar ma dziwne zwyczaje. Zamiast zadzwonić albo napisać, że nie mają zamówionej i opłaconej z góry tkaniny, dają coś innego w tej samej cenie.
Tak więc na szybko musiałam wymyślić coś innego. W trakcie tego myślenia Młodszy mi się rozchorował, więc już nie musiałam myśleć o szyciu, bo było wiadome, że na ów bal nie pójdę.
Wykrój schowałam do szuflady i o empirce przestałam myśleć. Do czasu. Po Balu Szkockim stwierdziłam, że w krynolinie nie tańczy się za dobrze - empirka jest wygodniejsza, bo zajmuje mniej miejsca w secie. No i zaczęłam myśleć. Ale tym razem zamierzałam podejść do szycia na spokojnie i wszystko dokładnie zaplanować. Zaczęłam zbierać zdjęcia i zrobiłam szczegółowy projekt sukienki. Oczywiście nic nie zaczęłam szyć, bo przecież bal będzie dopiero latem, więc czasu jest jeszcze bardzo dużo.
A tu jakiś tydzień temu dostałam zaproszenie na Ostatki w stylu Jane Austen. Takich okazji się nie przepuszcza, więc trzeba było na szybko uszyć empirkę z tego, co miałam w domowych zapasach.
Wyciągnęłam zapomniany wykrój i mina mi nieco zrzedła. Jak się przyjrzałam konstrukcji, to stwierdziłam, że mogę sobie z niego co najwyżej koszulę nocną uszyć. On tylko przypominał empirkę, koło prawdziwego wykroju nawet nie leżał.  A że zakup oryginalnego historycznego wykroju też sobie odłożyłam na później (ale tu raczej z przyczyn finansowych i trudności z zakupem oryginalnej książki) znowu musiałam radzić sobie sama (a czasu malutko zostało).
Po przejrzeniu stosu Burd padło na ten wykrój:

Oczywiście nie przypomina on empirki, ale jest dobrą bazą do przeróbek.
Zaopatrzona we wszelkie przyrządy i pomocnicę zaczęłam przerabiać wykrój.


I tutaj zaglądających na blog rekontruktorów poprawnych historycznie proszę o zaprzestanie czytania albo zaopatrzenie się w meliskę, tudzież inne środki na uspokojenie ;)
Pierwszy krok w stronę mroku  - nie miałam w domu zbywających metrów jedwabiu naturalnego. No akurat tak się złożyło, ale na przyszłość postaram się takowe zapasy w domu posiadać - czy ktoś się zgłasza na sponsora? ;)
Pierwszy punkt w stronę ultra - należało całkowicie zmienić kształt dekoltu z przodu i z tyłu.
Drugi punkt ultra - w oryginalnej sukience był suwak, więc musiałam nieco zmienić konstrukcję, bo w czasach empirek suwaków jeszcze nie wynaleziono
Kolejna rzecz - cięcia francuskie. W oryginalnej empirce takowych nie było. Moja sukienka miała się składać z 2 warstw. Postanowiłam zostawić je w podszewce (rekonstruktorzy w tym momencie jęczą, bo to drugi punkt w stronę mroku), a przerobić w części wierzchniej (trzeci punkt za ultra) Jak widać - rękawy również zostały zmienione.


Kolejna rzecz to szwy ramienne. W czasach empirek były znacznie niżej niż dzisiaj, więc musiałam je przenieść (czwarty punkt dla ultra).


Zapięcie z tyłu. Niewiele jest zdjęć tyłów oryginalnych strojów. Znalazłam tylko jedno, na którym sukienka była wiązana sznurkiem a na plecach było rozcięcie przez które hulał wiatr. Nie wiem czy wersja z guzikami jest poprawna historycznie, więc nie daję sobie ani minusa ani plusa - no, może mały plusik za brak suwaka ;)
Trzeci punkt za mrokiem - sukienkę szyłam na maszynie (co prawda maszyny do szycia były już w XIX wieku, ale chyba nieco później)
Piąty punkt dla ultra - wykończenie jest ręczne. Wszystkie szwy wykończyłam lamówką, którą podszywałam ręcznie. Ozdobna tasiemka również jest naszyta ręcznie.

Ale zostawmy górę. Trzeba jeszcze uszyć dół.
Zostało mi całkiem sporo szyfonu, a że nie planowałam z niego szyć nic więcej, postanowiłam dać go w całości.
Spodnia warstwa dołu uszyta jest z kawałka koła (pomyślałam, że jeśli zrobię ją z prostokąta i zmarszczę pod biustem razem z szyfonem, to będę wyglądać jak w ciąży.
Ostateczny efekt moich zmagań wygląda tak:
I jeszcze kilka szczegółów:


W sumie sukienka nie jest zła i mam nadzieję, że kolejna będzie lepsza.




o ile znajdzie się sponsor na zakup jedwabiu ;)


P.S.
Impreza była rewelacyjna !!!! Niech się schowają współczesne dyskoteki ;)