Wraz z koleżankami zostałyśmy zaproszone do Rudy Śląskiej, aby w ruinach zamku przybliżyć przybyłym gościom epokę napoleońską. Opowiedziałyśmy o panujących wówczas obyczajach i znanych osobistościach, przybliżyłyśmy niuanse ówczesnej mody i zaprezentowałyśmy tańczone wtedy tańce. Jednym słowem spędziłyśmy cudowny weekend w pięknym otoczeniu z miłymi ludźmi. Spotkanie zakończyło się wspólnym tańczeniem kontredansów. Nikt się nie przejmował pomyłkami w układach figur. I my i goście bawiliśmy się znakomicie. Oby więcej takich spotkań :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczki. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 2 lipca 2018
poniedziałek, 21 maja 2018
348. Muzeum klasztorne w Czernej
Jeśli ktoś będzie miał okazję zwiedzić muzeum przy klasztorze w Czernej to gorąco zachęcam. Jestem zachwycona zgromadzonymi tam zbiorami. Nie mogłam napatrzeć się na misternie wykonane hafty (i przez to o mało mnie tam nie zamknęli, bo ja nie zauważyłam, że wszyscy już wyszli, a reszta wycieczki nie zauważyła, że ja tam nadal stoję - za filarem, więc nie było mnie widać- i się nadal zachwycam). Ale tu nie ma co pisać. To trzeba zobaczyć. Ten sposób kładzenia nitki - poezja. Rozpływam się w zachwytach. Jeszcze kiedyś tam wrócę :)
poniedziałek, 9 kwietnia 2018
344. Odbijamy Zaolzie
Jakiś czas temu koleżanka namówiła mnie na wyjazd do Czech na potańcówkę w latach 30-tych i 40-tych XX wieku. Potańcówka zorganizowana przez czeską grupę rekonstruktorów II wojny światowej, więc wiadomo było, że większość osób będzie w mundurach. Długo się zastanawiałam na jaką suknię się zdecydować. Lata 30-te - piękne suknie, ale ciężko się uczesać. Lata 40-te stroje mniej interesujące, ale fryzurę zrobię sobie bez problemu. Wygrał wariant drugi.
Inspiracją była dla mnie suknia znaleziona w necie:
A co mi wyszło?
Inspiracją była dla mnie suknia znaleziona w necie:
A co mi wyszło?
I z koleżanką, która miała na sobie suknię z lat 30-tych.
sobota, 24 marca 2018
343. Śladami Marii Walewskiej
Kiedy znalazłam w internecie biuro podróży, które miało w ofercie wycieczkę szlakiem pani Walewskiej nie zastanawiałam się. Od razu ją wykupiłam. Wyjazd z Warszawy bladym świtem, więc musiałam tam pojechać dzień wcześniej. Pomyślałam, że druga połowa marca to już wiosna, będzie ciepło, pozwiedzam sobie Warszawę, skoro i tak muszę tam zanocować. No i tu pogoda sprawiła mi psikusa. Było zimno i śnieżnie. Zbyt dużo nie pozwiedzałam bo było za zimno na łażenie po mieście. Ale nic to - nadrobię następnym razem - latem - wtedy ryzyko opadów śniegu i mrozu jest minimalne ;)
W czasie wycieczki zwiedziliśmy kilka miejsc związanych z Marią Walewską ale dla mnie najważniejsza była Kiernozia i Walewice.
Kiernozia - posiadłość, w której wychowała się słynna Polka i miejsce jej pochówku.
I Walewice - przepiękny pałac, w którym zamieszkała po ślubie z szambelanem Walewskim.
W czasie wycieczki zwiedziliśmy kilka miejsc związanych z Marią Walewską ale dla mnie najważniejsza była Kiernozia i Walewice.
Kiernozia - posiadłość, w której wychowała się słynna Polka i miejsce jej pochówku.
I Walewice - przepiękny pałac, w którym zamieszkała po ślubie z szambelanem Walewskim.
piątek, 15 grudnia 2017
340. Austerlitz
Na suknię balową kupiłam biały jedwab i złote nici. Wzór do haftu oryginalny z epoki.
Haftowanie zajmowało mi jesienne wieczory a kot dotrzymywał towarzystwa :)
Dzień przed bitwą na zamku w Sławkowie odbył się bal. I jak to już u mnie bywa nie zrobiłam sobie zdjęcia w nowej sukni. Na szczęście znalazłam w necie zdjęcia, na których mnie trochę widać.
![]() |
foto: Pavel Devgout |
![]() |
Foto: Monika Banach - Kokoszka |
Następnego dnia odbyła się bitwa. Bladym świtem ubrałyśmy się z koleżanką szybko i pojechałyśmy z wojskiem na manewry ( w sumie nie miałam wyjścia, bo koleżanka, z którą tam pojechałam brała udział w manewrach jako żołnierz ;) ) Manewry i bitwa - niezapomniane. Wszystko było zorganizowane rewelacyjnie.
Po manewrach a przed bitwą robiłyśmy sobie z koleżankami zdjęcia na tle malowniczego kościółka, ale niestety zdjęć nie dostałam.
Ale za to w sieci znalazłam film, na którym przez moment jestem w kadrze :)
sobota, 17 grudnia 2016
325. Wycieczka do raju dla amatorów nitek, szmatek i staroci.
Słyszeliście na pewno powiedzenie "raj na ziemi". Dla każdego oznacza to co innego. Dla mnie, zafascynowanej nitkami, tkaninami i starociami takim rajem jest miejsce, gdzie tego typu rzeczy jest dużo. A jak jeszcze będą zgromadzone wszystkie w jednym miejscu, to już nie można chcieć więcej (no chyba, że przebywać tam częściej). Dlatego bardzo entuzjastycznie podeszłam do zorganizowanej przez Muzeum Narodowe w Krakowie wyprawy do pracowni konserwacji tkanin. Nie mogłam się doczekać, a czekać musiałam bardzo długo, bo pierwotny termin - listopadowy - został odwołany i wszyscy zaproszeni zostali na grudzień - cały miesiąc później. Ale się doczekałam :)
Wraz z grupą pasjonatów poszliśmy do pracowni. O pracowni, samej pracy i eksponatach opowiadała nam kierowniczka działu a my słuchając miałyśmy okazję oglądać panie konserwatorki pracujące nad przywróceniem świetności wspaniałemu dywanowi. A nie był to byle jaki dywan, tylko dywan zdobyty przez polskie wojska pod Wiedniem. Dostał się do Polski wraz z innymi łupami wojennymi. Pokaźnych rozmiarów (10 na 4 metry) został w przeszłości pocięty na 8 kawałków i teraz trwają prace nad złączeniem go w całość (niestety nadal brakuje fragmentów dywanu) i zabezpieczeniem tego co z niego zostało.
Kolejnym cudem, nad którym pracowano był XVIII-wieczny haftowany obraz. Haft płaski. Majstersztyk. Cieniowanie doskonałe. Nici grubości włosa albo i cieńsze. Do tego złote nici, również różnych grubości, co dawało niesamowity, trójwymiarowy efekt. Byłam zachwycona zarówno samym dziełem jak i rękami, które to stworzyły. Uzupełnienie brakujących fragmentów haftu również wymagało nie lada umiejętności.
Kolejnym przedmiotem, nad którym trwały prace była przepiękna koronka z metalizowanych nici. I tu konsternacja. Nie mam pojęcia jaką techniką została wykonana. Wyglądała jak konstrukcja z drutu, na której potem tworzono wzór poprzez owijanie metalizowanych nici.
Pokazano nam również sztandar pogrzebowy malowany na tkaninie. Był już wyczyszczony, ale jeszcze w kawałkach. Pełne odrestaurowanie zajmie zapewne bardzo dużo czasu.
Mieliśmy również okazję obejrzeć miejsce, w którym tkaniny są czyszczone. Ogromne, specjalnie do tego celu stworzone wanny. Pierze się w nich na płasko na specjalnych siatkach. Coś niesamowitego.
Zapytałam o pozwolenie na zrobienie zdjęć i ją dostałam, ale zapomniałam zapytać o zgodę na ich publikację w sieci. Jakoś mi to nie przyszło do głowy, a teraz zaczęłam się zastanawiam czy powinnam je bez takiej zgody publikować i stwierdziłam, że skoro się waham, to chyba jednak nie powinnam tego robić.
Ale gdybyście mieli kiedyś okazję być w takiej pracowni to szczerze zachęcam. Mam nadzieję, że mnie też jeszcze kiedyś uda się powtórzyć wizytę w moim raju na ziemi :)
I wiecie co? Chciałabym mieć taką pracę. To niesamowite uczucie mieć w ręku kawałek historii i doprowadzać go do stanu dawnej świetności, szczególnie gdy kocha się takie prace ręczne.
P.S.
Mojego haftu sporo przybyło i mam nadzieję, że wreszcie się zmobilizuję i zrobię zdjęcia zaległych prac, bo nazbierało się ich już sporo. Niektóre są już intensywnie użytkowane a nadal nie zostały sfotografowane.
Wraz z grupą pasjonatów poszliśmy do pracowni. O pracowni, samej pracy i eksponatach opowiadała nam kierowniczka działu a my słuchając miałyśmy okazję oglądać panie konserwatorki pracujące nad przywróceniem świetności wspaniałemu dywanowi. A nie był to byle jaki dywan, tylko dywan zdobyty przez polskie wojska pod Wiedniem. Dostał się do Polski wraz z innymi łupami wojennymi. Pokaźnych rozmiarów (10 na 4 metry) został w przeszłości pocięty na 8 kawałków i teraz trwają prace nad złączeniem go w całość (niestety nadal brakuje fragmentów dywanu) i zabezpieczeniem tego co z niego zostało.
Kolejnym cudem, nad którym pracowano był XVIII-wieczny haftowany obraz. Haft płaski. Majstersztyk. Cieniowanie doskonałe. Nici grubości włosa albo i cieńsze. Do tego złote nici, również różnych grubości, co dawało niesamowity, trójwymiarowy efekt. Byłam zachwycona zarówno samym dziełem jak i rękami, które to stworzyły. Uzupełnienie brakujących fragmentów haftu również wymagało nie lada umiejętności.
Kolejnym przedmiotem, nad którym trwały prace była przepiękna koronka z metalizowanych nici. I tu konsternacja. Nie mam pojęcia jaką techniką została wykonana. Wyglądała jak konstrukcja z drutu, na której potem tworzono wzór poprzez owijanie metalizowanych nici.
Pokazano nam również sztandar pogrzebowy malowany na tkaninie. Był już wyczyszczony, ale jeszcze w kawałkach. Pełne odrestaurowanie zajmie zapewne bardzo dużo czasu.
Mieliśmy również okazję obejrzeć miejsce, w którym tkaniny są czyszczone. Ogromne, specjalnie do tego celu stworzone wanny. Pierze się w nich na płasko na specjalnych siatkach. Coś niesamowitego.
Zapytałam o pozwolenie na zrobienie zdjęć i ją dostałam, ale zapomniałam zapytać o zgodę na ich publikację w sieci. Jakoś mi to nie przyszło do głowy, a teraz zaczęłam się zastanawiam czy powinnam je bez takiej zgody publikować i stwierdziłam, że skoro się waham, to chyba jednak nie powinnam tego robić.
Ale gdybyście mieli kiedyś okazję być w takiej pracowni to szczerze zachęcam. Mam nadzieję, że mnie też jeszcze kiedyś uda się powtórzyć wizytę w moim raju na ziemi :)
I wiecie co? Chciałabym mieć taką pracę. To niesamowite uczucie mieć w ręku kawałek historii i doprowadzać go do stanu dawnej świetności, szczególnie gdy kocha się takie prace ręczne.
P.S.
Mojego haftu sporo przybyło i mam nadzieję, że wreszcie się zmobilizuję i zrobię zdjęcia zaległych prac, bo nazbierało się ich już sporo. Niektóre są już intensywnie użytkowane a nadal nie zostały sfotografowane.
wtorek, 19 lipca 2016
313. Wakacyjne wyprawy z robótkowym akcentem
No i po urlopie. W tym roku również stawialiśmy na długie wędrówki zamiast leżenia na plaży. Jeszcze raz pojechaliśmy zwiedzać słowackie zamki. Nie ominęliśmy i Starej Lubovny, w której jesteśmy co roku i lubimy oglądać zmieniające się ekspozycje. W ubiegłym roku nie miałam ze sobą aparatu, ale w tym zrobiłam kilka zdjęć. Większość ekspozycji była zupełnie inna, ale na szczęście jedna wystawa była taka sama. A na niej mi najbardziej zależało. Są na niej oryginalne stemple do drukowania tkanin. Na szczęście nie było zakazu fotografowania. Zdjęcia robione są bez lampy błyskowej, ale coś na nich widać. Oj, przydałyby się takie do drukowania materiałów na historyczne suknie :)
Popatrzcie jakie piękne wzory.
Ktoś się pokusi na zrobienie takich stempli?
Popatrzcie jakie piękne wzory.
Ktoś się pokusi na zrobienie takich stempli?
wtorek, 7 października 2014
267. Festiwal koronki klockowej - Bobowa 2014
Od wielu lat wybierałam się na ten festiwal i zawsze coś mi wypadało i nie mogłam pojechać. W tym roku wreszcie się udało. Wsiadłyśmy z koleżanką do samochodu zostawiając domy pod opieką panów i nastawiając się jedynie na koronki i nic więcej. Na szczęście pogoda dopisała i nie padało :)
Wyjechałyśmy wcześnie rano, żeby mieć więcej czasu na oglądanie, podziwianie i to co kobiety lubią najbardziej, czyli zakupy (oczywiście koronkowe).
Sala nieco nas zaskoczyła. Nie wielkością a swoją małością. Cały festiwal był w jednym pomieszczeniu. I nie była to hala targowa, niestety. Stoiska były nieco stłoczone, ale "dzikich tłumów" nie było, więc dałyśmy radę obejrzeć zaprezentowane prace. Oglądanie zaczęłyśmy od koronek, które zostały laureatkami konkursu. Nie wiem, czy wystawione były tylko laureatki czy wszystkie prace zgłoszone do konkursu. Brakowało mi tej informacji. Ale i tak było co podziwiać:
Pozytywnie zaskoczyło mnie pokazanie koronek nie tylko jako bielizny stołowej ale jako dodatek do odzieży, jako biżuteria, wachlarz czy szopka.
Prace były wykonane starannie i widać było tę subtelność i delikatne piękno.
No to teraz trochę o stoiskach. Osobiście najbardziej podobało mi się stoisko Rosjanek.
Prace były niesamowite i wprawiały w zachwyt. Nie ukrywam, że spędziłam tam najwięcej czasu miło rozmawiając z Rosjankami. Chociaż rozmawiałyśmy w innych językach udało nam się dogadać (nie ma to jak ręce - zawsze pomogą) chociaż nieco mnie zasmucił fakt jak dużo zapomniałam nie używając języka rosyjskiego od wielu lat. Rosjanki były bardzo otwarte i chętnie pokazywały niuanse splotów użytych w wykonanych przez siebie koronkach.
Zachwyciły mnie również prace Słowaczek.
Ale zdziwiłam się, gdy podczas rozmowy jedna z pań wyciągnęła "spod lady" cudną serwetę, żeby pokazać jak wygląda w rzeczywistości wzór, który u niej kupowałam. Okazało się, że prac miała więcej, bo stoisko miało być większe. A tu organizatorzy zrobili niemiłą niespodziankę i na powieszenie wszystkich prac miejsca zabrakło. Szkoda, bo prace miała piękne i było co podziwiać.
Piękne koronki prezentowała również Belgia:
Polskę reprezentowało stoisko z Bobowej i p.Jadwiga Węgorek z Krakowa. Niestety nie zrobiłam zdjęć, tak jak i innym zagranicznym stoiskom - za bardzo się nakręciłam oglądaniem i rozmowami a także wybieraniem wzorów i liczeniem pieniędzy czy mi wystarczy na zakup wszystkiego co mi się spodobało ;)
Po obejrzeniu koronek i wydaniu prawie wszystkich pieniędzy na nici i wzory poszłyśmy na obiad. Na szczęście przy sąsiednim stoliku usiadło bardzo mile małżeństwo, które też przyjechało na festiwal i dowiedziałyśmy się, że jest jeszcze jedna wystawa koronek w starym kościele. Po obiedzie zamiast wracać do domu, poszłyśmy więc na poszukiwanie owego kościoła. Na szczęście nie był daleko.
Kościół mnie zachwycił.
Uwielbiam stare kościoły. Są bardzo klimatyczne i czuć w nich dusze dawnych czasów.
Oczywiście koronki prezentowane w kościele też musiałam sfotografować :)
Oprócz prac klasycznych były również nowoczesne formy i zabawa z łączeniem różnych materiałów. Chociaż nie gustuję w tego typu pracach, to kogut mnie zachwycił kunsztem wykonania.
Nie pogardziłabym również taką ozdobą:
Do sukien balowych akurat :)
Do kompletu było również lusterko:
Z wyjazdu jestem bardzo zadowolona i mam nadzieję, że pojadę tam jeszcze w kolejnych latach.
A skoro była beczka miodu to teraz kolej na łyżkę dziegciu.
Koronka klockowa nie jest popularna w Polsce. Ciężko kupić przybory (moje pochodzą z Czech), nici i wzory. Jadąc tam, nastawiona byłam na kupno wzorów. Myślałam, że jeśli będziemy je kupować (a tanie nie były, oj nie) to osoby je projektujące będą zmotywowane do dalszej pracy.
Prawie na każdym stoisku coś kupiłam. Nie ominęłam oczywiście Polek. I niestety polskie wzory były najgorszej jakości - krzywe, niedbale zaprojektowane, właściwie nie nadają się do wykorzystania. Każdy wzór trzeba rysować samemu od nowa. Czemu cudzoziemki swoje wzory mogły zrobić bardzo dobrej jakości a Polki nie? Wzory Rosjanek były rysowane ręcznie - syzyfowa praca. A wszystko równiutkie co do milimetra.
Bardzo to smutne, ale od Polek już na pewno nic nie kupię, bo poczułam się oszukana. Wyrzuciłam pieniądze w błoto. Kupując na szybko nie da rady sprawdzić wszystkiego dokładnie - ogląda się pobieżnie (głównie zdjęcie gotowej pracy) przyglądając się szczegółom dopiero w domu.
Po festiwalu dowiedziałam się, że w poprzednich latach wyglądał zupełnie inaczej a z roku na rok jest coraz gorzej i coraz mniej wystawców przyjeżdża. Widząc, że w tym roku miejsca było tak mało, że panie trzymały swoje prace w torbach na podłodze zamiast powieszone na ścianie, zrobiło mi się wstyd za organizatorów. Taka impreza, do tego międzynarodowa powinna promować ten rodzaj rękodzieła. Miałam jednak wrażenie, że akurat na tym organizatorom zależy najmniej. Obawiam się, że w przyszłym roku znowu będzie mniej wystawców. A do czego to doprowadzi w kolejnych latach?
Ech, zobaczymy. Na szczęście zakupionych wzorów do kolejnego festiwalu mi wystarczy. To przecież taka żmudna robota ;)
Wyjechałyśmy wcześnie rano, żeby mieć więcej czasu na oglądanie, podziwianie i to co kobiety lubią najbardziej, czyli zakupy (oczywiście koronkowe).
Sala nieco nas zaskoczyła. Nie wielkością a swoją małością. Cały festiwal był w jednym pomieszczeniu. I nie była to hala targowa, niestety. Stoiska były nieco stłoczone, ale "dzikich tłumów" nie było, więc dałyśmy radę obejrzeć zaprezentowane prace. Oglądanie zaczęłyśmy od koronek, które zostały laureatkami konkursu. Nie wiem, czy wystawione były tylko laureatki czy wszystkie prace zgłoszone do konkursu. Brakowało mi tej informacji. Ale i tak było co podziwiać:
Pozytywnie zaskoczyło mnie pokazanie koronek nie tylko jako bielizny stołowej ale jako dodatek do odzieży, jako biżuteria, wachlarz czy szopka.
Prace były wykonane starannie i widać było tę subtelność i delikatne piękno.
No to teraz trochę o stoiskach. Osobiście najbardziej podobało mi się stoisko Rosjanek.
Prace były niesamowite i wprawiały w zachwyt. Nie ukrywam, że spędziłam tam najwięcej czasu miło rozmawiając z Rosjankami. Chociaż rozmawiałyśmy w innych językach udało nam się dogadać (nie ma to jak ręce - zawsze pomogą) chociaż nieco mnie zasmucił fakt jak dużo zapomniałam nie używając języka rosyjskiego od wielu lat. Rosjanki były bardzo otwarte i chętnie pokazywały niuanse splotów użytych w wykonanych przez siebie koronkach.
Zachwyciły mnie również prace Słowaczek.
Ale zdziwiłam się, gdy podczas rozmowy jedna z pań wyciągnęła "spod lady" cudną serwetę, żeby pokazać jak wygląda w rzeczywistości wzór, który u niej kupowałam. Okazało się, że prac miała więcej, bo stoisko miało być większe. A tu organizatorzy zrobili niemiłą niespodziankę i na powieszenie wszystkich prac miejsca zabrakło. Szkoda, bo prace miała piękne i było co podziwiać.
Piękne koronki prezentowała również Belgia:
Polskę reprezentowało stoisko z Bobowej i p.Jadwiga Węgorek z Krakowa. Niestety nie zrobiłam zdjęć, tak jak i innym zagranicznym stoiskom - za bardzo się nakręciłam oglądaniem i rozmowami a także wybieraniem wzorów i liczeniem pieniędzy czy mi wystarczy na zakup wszystkiego co mi się spodobało ;)
Po obejrzeniu koronek i wydaniu prawie wszystkich pieniędzy na nici i wzory poszłyśmy na obiad. Na szczęście przy sąsiednim stoliku usiadło bardzo mile małżeństwo, które też przyjechało na festiwal i dowiedziałyśmy się, że jest jeszcze jedna wystawa koronek w starym kościele. Po obiedzie zamiast wracać do domu, poszłyśmy więc na poszukiwanie owego kościoła. Na szczęście nie był daleko.
Kościół mnie zachwycił.
Uwielbiam stare kościoły. Są bardzo klimatyczne i czuć w nich dusze dawnych czasów.
Oczywiście koronki prezentowane w kościele też musiałam sfotografować :)
Oprócz prac klasycznych były również nowoczesne formy i zabawa z łączeniem różnych materiałów. Chociaż nie gustuję w tego typu pracach, to kogut mnie zachwycił kunsztem wykonania.
Nie pogardziłabym również taką ozdobą:
Do sukien balowych akurat :)
Do kompletu było również lusterko:
Z wyjazdu jestem bardzo zadowolona i mam nadzieję, że pojadę tam jeszcze w kolejnych latach.
A skoro była beczka miodu to teraz kolej na łyżkę dziegciu.
Koronka klockowa nie jest popularna w Polsce. Ciężko kupić przybory (moje pochodzą z Czech), nici i wzory. Jadąc tam, nastawiona byłam na kupno wzorów. Myślałam, że jeśli będziemy je kupować (a tanie nie były, oj nie) to osoby je projektujące będą zmotywowane do dalszej pracy.
Prawie na każdym stoisku coś kupiłam. Nie ominęłam oczywiście Polek. I niestety polskie wzory były najgorszej jakości - krzywe, niedbale zaprojektowane, właściwie nie nadają się do wykorzystania. Każdy wzór trzeba rysować samemu od nowa. Czemu cudzoziemki swoje wzory mogły zrobić bardzo dobrej jakości a Polki nie? Wzory Rosjanek były rysowane ręcznie - syzyfowa praca. A wszystko równiutkie co do milimetra.
Bardzo to smutne, ale od Polek już na pewno nic nie kupię, bo poczułam się oszukana. Wyrzuciłam pieniądze w błoto. Kupując na szybko nie da rady sprawdzić wszystkiego dokładnie - ogląda się pobieżnie (głównie zdjęcie gotowej pracy) przyglądając się szczegółom dopiero w domu.
Po festiwalu dowiedziałam się, że w poprzednich latach wyglądał zupełnie inaczej a z roku na rok jest coraz gorzej i coraz mniej wystawców przyjeżdża. Widząc, że w tym roku miejsca było tak mało, że panie trzymały swoje prace w torbach na podłodze zamiast powieszone na ścianie, zrobiło mi się wstyd za organizatorów. Taka impreza, do tego międzynarodowa powinna promować ten rodzaj rękodzieła. Miałam jednak wrażenie, że akurat na tym organizatorom zależy najmniej. Obawiam się, że w przyszłym roku znowu będzie mniej wystawców. A do czego to doprowadzi w kolejnych latach?
Ech, zobaczymy. Na szczęście zakupionych wzorów do kolejnego festiwalu mi wystarczy. To przecież taka żmudna robota ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)